OSTATNIO CZYTANE

NIEZAPOMNIANA LEKCJA

wtorek, 12 lipca 2016

GRZEŚ, RAKOŃ i WOŁOWIEC

Doliną Chochołowską na Grzesia



To był mój ostatni dzień "górski" w Tatrach podczas tegorocznego pobytu w Zakopanem. I jak to zwykle wczesna pobudka przed wyjściem na szlak. Po śniadanku 3-kilometrowy spacerek do autobusu. 

Plan dnia to: Grześ (1653), Rakoń (1879) i Wołowiec (2062). 

W górach już tak jest, że aby dojść do jakiegoś szczytu, trzeba najpierw sporo się nachodzić. Najpierw 8 kilometrów 'po płaskim' a potem niespełna cztery kilometry i godzina marszu, różnica wysokości - niespełna pół kilometra.


Droga dość przyjemna, choć dla niektórych monotonna. Ja raczej się nie nudziłem przez cały czas śledząc zmieniający się krajobraz. To też ma swój urok - zachwycanie się górami, gdy ich najwyższe partie wydają się jeszcze (i w gruncie rzeczy są) tak odległe, dla wielu i dla mnie kiedyś pewnie też, niemal nieosiągalne.

kolejka "Rakoń" kursująca 
od Siwej Polany do Polany Huciska


Oprócz piętrzących się w oddali szczytów można również nie podnosząc wzroku zachwycać się florą łąk rozpościerających się po obu stronach szlaku, charakterystycznymi chatkami pasterskimi, niemal cały czas wsłuchując się w szum strumienia to z oddali, to znów całkiem blisko. Czasem warto na chwilkę 'odbić' od głównej drogi, podejść bliżej rzeczki, żeby poczuć jej chłód lub zaczerpnąć lodowatej wody, żeby się orzeźwić przed dalszą wędrówką...

tego nie zobaczycie idąc główną ścieżką 
przez Polanę Chochołowską...

kolejka "Rakoń" w drodze powrotnej
Polany Huciska do Siwej Polany 

schronisko PTTK na Polanie Chochołowskiej


Miło jest stanąć po raz pierwszy na każdym wierzchołku. Niektórzy czynią to przedmiotem rywalizacji: ze sobą lub z innymi. CEL jest ważny i bez niego przecież nie wyruszylibyśmy na szlak. Ale DROGA jest mimo wszystko ważniejsza. Ileż razy jest przecież tak, że to właśnie DROGA nadaje kierunek, określa ostateczny CEL. Na trasie osiągamy poza tym wiele celów pośrednich, nieuświadomionych wcześniej lub zaplanowanych, które same w sobie stanowią wartość. Nawet gdybyśmy z jakiegoś powodu musieli zawrócić, nie dochodząc do celu zasadniczego, mamy na swoim koncie jakiś fragment drogi i już samo to powinno dawać nam satysfakcję. Przecież nie chodzi o to, żeby za wszelką albo przynajmniej za zbyt wysoką cenę osiągnąć cel. W górach ważna jest MĄDROŚĆ, SZACUNEK I DYSTANS do natury. Każdy z nas jest zaledwie cząsteczką tak nazywane NATURY. Jeśli zrozumiemy, że to NIE MY jesteśmy najważniejsi, łatwiej uda nam się 'dostroić' do otaczającej nas przyrody, chociaż w pewnym stopniu osiągnąć z nią harmonię oraz zyskać spokój wewnętrzny, którego na co dzień wszystkim nam brakuje. 


I tak oto dotarliśmy do pierwszego celu na dziś. Witaj Grzesiu!

na Grzesiu

panorama z Grzesia


Na Grzesiu wiał dość chłodny wiatr i naprawdę zacząłem się obawiać, co będzie dalej. Wcześniej czytałem w jednym z opisów szlaku, że zarówno na Rakoniu, jak i Wołowcu "czasami wiatr jest tak silny, że ciężko ustać na nogach". Jeszcze bardziej utwierdziłem się w swoich obawach, gdy spotkałem schodzącą z Rakonia parę młodych turystów i oznajmili, że muszą zawrócić. Na szczycie wieje tak mocno, że nie byliby w stanie pójść dalej, ponieważ nie mają kurtek, które ochroniłyby ich przed lodowatymi podmuchami. Ja jednak śmiało ruszyłem dalej, bo zostałem pod tym względem odpowiednio zaopatrzony przez moją kochaną żonę (DZIĘKUJĘ). Liczyłem się więc z najgorszym, ale przecież nie musiało być akurat najgorzej... 

A tymczasem chwila wytchnienia na Rakoniu i obejrzyjmy panoramę. 
Widać różnicę w stosunku do Grzesia.

Rakoń 1879 n..m.

panorama z Rakonia


Odległość z Rakonia do Wołowca to w linii wznoszącej ok. 1,3 km. Różnica wysokości to niespełna 20 metrów. Mniej więcej przed ostatnią 'prostą' zatrzymałem się, żeby coś sprawdzić w telefonie. Tak w ogóle na szlaku mam zablokowane wszelkie połączenia zakładając, żeby właśnie podczas przystanków sprawdzić, czy ktoś nie próbował się do mnie dodzwonić. I właśnie w tym momencie dzwoni żona. Odbieram. "Jak to dobrze, że odebrałeś, bo w radiu podali, że w okolicy Morskiego Oka znaleziono rozszarpane zwłoki mężczyzny. Do dzisiaj nie znalazłem informacji o tym, jak mogło do tego dojść, ale skłaniam się do założenia, że turysta zmarł wcześniej z jakiegoś powodu, np. upadku (jak mówią TOPR-owcy) a dopiero potem zwłoki mogło rozszarpać zgłodniałe wiosną zwierzę. Tak czy inaczej ja tego dnia byłem z dala od Świstówki (bo tam dokładnie znaleziono zmasakrowane zwłoki) i po uspokojeniu żony ruszyłem na Wołowiec.

Po ponad 20 minutach znalazłem się na szczycie. Ale wcześniej, kilkadziesiąt kroków przed, spotkałem schodzących zeń dwóch turystów. Zapytani o warunki na górze, powiedzieli, że dość mocno wieje, na tyle, że chcąc coś skonsumować musieli się schować nieco. A więc to, na co się już nastawiałem...

Kiedy stanąłem na Wołowcu, nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Cisza, prawie żadnego ruchu powietrza, cieplutko. Cudowne widoki a po chwili jeszcze bardziej rozbłysło słońce i do tego byłem sam jeden. Przez kilkanaście minut delektowałem się tym stanem i chłonąłem roztaczający się wokół krajobraz. 

Rohacze widziane z Wołowca

sam na Wołowcu

Rakoń i Grześ widziany z Wołowca


 czapy śniegu na zejściu z Wołowca

chmury zaczynają niepokojąco gęstnieć...

Gdyby nie ciemniejące niebo, pewnie zszedłbym jeszcze kawałek na stronę słowacką, żeby zobaczyć, po co warto tu wracać... Cóż, i tak wrócę. Na pewno powodów znajdę mnóstwo. Chociażby to, że słowackie Tatry to dla mnie wciąż rozdział otwarty.

W drodze powrotnej przy zejściu do Doliny Chochołowskiej towarzyszyły mi dwie turystki. Z jedną z nich co chwilę wymienialiśmy wrażenia i opinie na różne, głównie górskie, tematy. 

Spore drzewo rosnące wprost na skale...

Groźnie wyglądające w wysokich partiach chmury rozeszły się niespodziewanie i znowu zaświeciło słońce.

w tle Kominiarski Wierch...

 wgląd do stojącej tuż przy szlaku chaty...



Pokonanie trasy biegnącej Doliną Chochołowską zajęło mi tyle samo czasu w obie strony: około 1'25 godziny.

Mogłem wracać spokojnie do domu. Po tak udanym wypadzie nie miałem powodów do narzekania. Pogoda dopisała mi nadzwyczajnie. Nie miałem kłopotów kondycyjnych i wszystko zrobiłem po raz pierwszy. Nawet jeśli byłem już gdzieś po raz kolejny, to dotarłem tam inną niż poprzednio trasą. Spotykałem sympatycznych i otwartych ludzi. Po raz pierwszy też miałem tak wiele bliskich spotkań z fauną tatrzańską. To był naprawdę udany pobyt w górach.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Twój komentarz ukaże się po sprawdzeniu przez administratora.
Bardzo proszę o poprawne gramatycznie i ortograficznie wypowiedzi.
Dziękuję za wyrażenie opinii.