OSTATNIO CZYTANE

NIEZAPOMNIANA LEKCJA

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą HIMALAJE. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą HIMALAJE. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 15 listopada 2015

DWIE KANGCZENDZONGI (2) -

"Weszliśmy na szczyt, nic więcej nie da się zrobić..."

                     


      Eugeniusz Chrobak - NA KANGCZENDZONDZE POŁUDNIOWEJ


"Nie czuję uniesienia, po prostu jesteśmy za wysoko. [*] W głowie plączą mi się słowa przeczytanego kiedyś wiersza: "Weszliśmy na szczyt, nic więcej nie da się zrobić...""
             


                     Jan Serafin - OBSERWACJA Z OBOZU III
                 

o uczuciu himalaisty :

"Egzaltacja? Romantyzm? A jeżeli nawet! Czy jest się czego wstydzić? Może my, alpiniści, jesteśmy trochę szurnięci - kochamy te góry trochę jak... kobiety. Teraz zaś to uczucie zrodzone o świcie na pogórzu himalajskim, gdy zobaczyliśmy nasz szczyt podobny do różowej chmurki nad sinymi pasami lesistych wzgórz, zostało odwzajemnione... Jako chirurg muszę być bardzo konkretny i "chodzić po ziemi". W tej chwili robię wszystko, aby nie być taki "przytomny" i "rzeczowy". Myślę, że moi towarzysze mają podobne odczucia. Wykonywane przez nich zawody są bowiem jeszcze bardziej ścisłe - to matematycy, fizycy. Nie ma tam miejsca na romantyzm. Może właśnie dlatego oraliśmy w tej dżungli jak zwierzęta, żeby wyjść poza nasze dotychczasowe życie z jego nudnymi regułami gry?"

Każdy z nas potrzebuje od czasu do czasu oderwać się od szarości zwyczajnych dni i gonitwy, w którą bywamy wplątani nawet mimo woli, od napięcia towarzyszącego nam w przeżywaniu trudnych momentów w domu czy w pracy...

Dla każdego będzie to oznaczać zupełnie inną rzeczywistość, różną od tej, która otacza nas na co dzień i której nie jesteśmy w stanie się oprzeć. Właśnie dlatego szukamy sposobu na zregenerowanie sił, 'podładowanie akumulatorów' i odreagowanie.  Jednym wystarczy niezbyt wymyślny, niedaleki i spontaniczny wypad w promieniu paru kilometrów od miejsca zamieszkania, kilka godzin relaksu w samotności albo w gronie najbliższych czy przyjaciół. Drudzy potrzebują bardziej wyrafinowanej formy wypoczynku z przewidywanym ryzykiem i zagrożeniem. Nie jest to bynajmniej równoznaczne z bezmyślnym narażaniem się na niebezpieczeństwo lecz raczej świadome przewidywanie go i staranne przemyślenie jak można by je zmniejszyć lub wręcz go uniknąć... 



           Wojciech Brański - GÓRY ZA NAMI I GÓRY PRZED NAMI


"Góry za nami i góry przed nami,
Światła z ciemnością zmaganie milczące,
Tuż, tuż jest wszechświat z naprężonym grzbietem,
A my tak drobni między powiekami 
I serca zawsze pod skórą krwawiące.

                                                   Julles Suppervielle"

Tatry widziane z Trzech Koron


Wojciech Brański o noclegu na skraju przepaści i tuż nad nią:

"Hiszpanie swój dwuosobowy namiot rozstawili fatalnie. Część podłogi nie mieściła się a wyrąbanej w stromym śniegu platformie i zwisała wprost ku przepaści, zaś pozostała tworzyła doły i wypukłości, w które w żaden sposób nie można się było wpasować. W najgorszej sytuacji znajduje się Zyga [Zygmunt Andrzej Heinrich - przyp. rikardo], który umieszcza się od zewnętrznej strony, wisząc jak w hamaku.
- Nic się nie przejmuj, stary - mówi - przecież płótno ma swą wytrzymałość."



                         Jan Serafin - DO ZIELONYCH HAL                              

czyli pożegnanie z Górą:

(...) w ostrych promieniach niskiego już słońca mienią się karłowate rododendrony, kwitną żółto, niebiesko, czerwono, biało, różowo, fioletowo. Siadam na płaskim kamieniu. Mijają mnie koledzy. Cieszę się, że nikt się nie zatrzymuje. Chcę być tu sam! Przedłużyć tę chwilę pożegnania z Górą. Tuż obok jest granica cienia i czuje się chłód, ale kamień jest mocno nagrzany słońcem - przyjazny, wręcz przytulny, a kępy traw miękkie pod dotykiem, Między nimi małe różnokolorowe kwiatuszki. W trawach szumi wiatr.

    Miotają mną sprzeczne uczucia. Odchodzimy stąd jako zwycięzcy. Mówi się zawsze i pisze, że na takie zwycięstwo jak nasze pracuje cały zespół. To prawda! Jest jednak i inna prawda - ten zespół pozostaje w cieniu sukcesu tych dwóch, trzech, albo w naszym przypadku pięciu wybrańców losu. Pozostali są bezimienni... Słońce grzeje coraz słabiej, cienie wydłużają się, z doliny poniżej wieje coraz większy wiatr... Może jest i trzecia prawda? Większość z nas jechała na tę wyprawę nie licząc na największy sukces, którym jest zdobycie szczytu. Liczy się, żeby po prostu być użytecznym, a miałem szczęście znaleźć się w tej grupie. Obaj z Andrzejem [Andrzej Pietraszek - przyp. rikardo]  mamy też niewymierny sukces zawodowy. Dzięki medycynie dwóch ludzi - Polak i Szerpa wracają teraz do domów. A mogło być inaczej! Może nie należy więc myśleć, że stoję "w cieniu sukcesu". Każdy prawie na wyprawie odnosi sukces na swoją miarę. Dokonałem już rozrachunku. Cień doszedł do mojego głazu. Kamień stygł. Kończył się dzień. Szedłem dalej. Z daleka pobrzękiwały dzwonki jaków."

Czytając relacje uczestników wyprawy na Kangczendzongę zawsze wyczuwałem nieodpartą chęć zdobycia szczytu przez każdego z nich, a jednocześnie trudną do zaakceptowania świadomość, że wszyscy przecież i tak osobiście nie zdołają tego celu osiągnąć... Cała wyprawa to nieustanna walka wewnętrzna z samym sobą, własnymi słabościami, chwilową niedyspozycją i pokonywanie zrozumiałej zazdrości w stosunku do kolegów, którzy weszli na górę. Kulminacją tych mieszanych uczuć jest moment, w którym do głosu dochodzi świadomość, że im się udało i pozostaje się tylko z tego cieszyć. Ich sukces, nasz wspólny sukces, na który wszyscy zapracowali i z którego wszyscy mogą być dumni...


na szczycie Kangczendzongi Południowej 8 490 m n.p.m. Eugeniusz Chrobak i Wojciech Wróż stanęli 19 maja 1978 roku o godz. 14.15                   [o wyprawie i zdobyciu szczytu Wojciech Wróż pisze w swojej książce ŚWIĘTA GÓRA SIKKIMU]


Piotr Młotecki 
 DWIE KANGCZENDZONGI

sobota, 14 listopada 2015

DWIE KANGCZENDZONGI (1) -

"Bóg jest jak gdyby diamentem o niezliczonych ściankach."

                      
                        Szymon Wdowiak - Z KAMERĄ PO TERAIU

                          
"Gigantycznie rozbudowany panteon hinduistycznych bogów to różne aspekty tej samej Najwyższej Boskiej Istoty. Bóg jest jak gdyby diamentem o niezliczonych ściankach. Trzy ścianki bardzo wielkie to Brahma, Wisznu, i Sziwa, pozostałe ścianki to pomniejsi bogowie."

Takie wyobrażenie o Bogu mają Nepalczycy (ponad 80% z nich to hinduiści). Bardzo wyraźnie da się tu zauważyć pewną zbieżność z dogmatem o Trójcy Świętej i bardzo rozpowszechnionymi w różnych religiach i mitach triadami bóstw. 

"Bóg jest jak gdyby diamentem o niezliczonych ściankach" - zdanie to oddaje prawdę o tym, że chociaż dzięki natchnionemu Słowu Bożemu, Biblii, Boga można poznać i się do Niego zbliżyć, niemożliwe jest poznanie do końca Jego istoty i głębi. Stwierdzenie to uświadamia też, że wobec nieskończoności Stwórcy winniśmy okazać należyty szacunek.


                Wojciech Brański - KARAWANA DO YAMPHODIN


    "Dalsza nasza trasa prowadzi grzbietem pasma górskiego jednej z licznych odnóg, tworzących skomplikowany system Małych Himalajów. Ocalały tu jeszcze pozostałości rododendronowych lasów, które niedługo zaczną kwitnąć. (...) Las ten, nawet bez kwiatów różaneczników, wygląda jak z bajki. Jakiś czar czy przekleństwo poskręcało te pnie i konary w kształty najdziwniejsze i kazało pokryć je gęstym kożuchem mchów i porostów, przypominających długie niby-brody i niby-firanki. Oplatające drzewa liany gdzieniegdzie zwisają swobodnie, jakby rozerwane zostały w nieludzkich zmaganiach... Z mchów wyrastają paprocie, a gdzieniegdzie mrok gąszczu rozświetla jasnoróżowy kwiat storczyka, to znów żółcą się i odurzają zapachem gałązki obwieszone delikatnymi dzwoneczkami..." 
                       

    "Kiedy wyłuskałem się z ciepła śpiwora i bosymi nogami stanąłem na oszronionej trawie, przed moimi oczami roztoczył się niezwykły obraz. Nad głęboką czernią uśpionych niżej dolin rozpoczynał się zapierający dech spektakl światła. Słońca jeszcze nie było widać, lecz wysoko, wysoko w górze jego promienie przed naszymi zdumionymi oczami powołały do istnienia nierealne jakieś zjawy, jakby nie wyrastające z ziemi, ale zawieszone na firmamencie góry. Początkowo były różowe, ale z każdą chwilą barwy zmieniały się przechodząc w oślepiającą biel. Palce nie nadążały w naciąganiu migawek aparatów. Każda chwila inna i dwa kolejne ujęcia nie były już do siebie podobne. Jasność stawała się coraz większa, aż doliny nabrały kształtów, wynurzywszy się z morza mroku, a biel gór wtopiła w tężejący błękit nieba..." 
                       



                          Jerzy Wesołowski - BAZA GŁÓWNA
                                        

"Czytamy nie tylko otrzymane gazety, ale także książki przyniesione przez niektórych kolegów. Wielką frajdą jest dla mnie  zapalić sobie świeczkę albo lampkę czołową przed snem, kiedy już leżę w śpiworze i czytać na przykład Pawlikowskiego czy Agatę Christi. Chłopcy chętnie czytają Nowy Testament."
                               
Piotr Młotecki
DWIE KANGCZENDZONGI

wtorek, 15 września 2015

ANNAPURNA IV 2015 - "(...) przede wszystkim wrócić do domu (...)"


Dzisiaj z radia dowiedziałem się o polskiej ekspedycji himalaistycznej, której celem jest wytyczenie drogi na niezdobytym południowo-zachodnim filarze Annapurny 7525 m n.p.m.). 

Pewnie będzie o niej głośno. Oby z powodu pomyślnego zakończenia wyprawy (bez względu na wynik).


Panowie z pewnością są amatorami mocnych wrażeń i poszukiwaczami przygód, śmiałkami, "wariatami" i "szaleńcami" porywając się na takie ściany. Ale wierzę, że przemyśleli swój - bądź co bądź ambitny - zamiar i korzystając ze zdobytego wcześniej doświadczenia nie okażą się ryzykantami i wrócą - czy to jako zdobywcy czy też jako ci, którym się nie udało ale żyją...



"(...) przede wszystkim wrócić do domu, bo to jest prawdziwe zwycięstwo."


               mówi o planowanej ekspedycji Marcin YETI Tomaszewski na YT

A tymczasem zajrzałem na stronę Marcina i przeczytałem m.in. ten tekst, który może nie jest odkrywczy ale bardzo trafnie opisuje bardzo niekorzystne zjawisko "bańki mydlanej"... Polecam

http://marcintomaszewski.com/art/267/w_mydlanej_bance

poniedziałek, 14 września 2015

ŚWIĘTA GÓRA SIKKIMU - Wojciech WRÓŻ

19 maja 1978 godz. 14.15 (Kangczendzonga Południowa)


"(...) gdyby człowiek nie ryzykował zdechłby chyba z nudów"
                                                                                                                                                           Romain Rolland

"Zdziwienie było naszym pierwszym wrażeniem. Jak tu cicho! Kilkadziesiąt metrów niżej huraganowy wiatr, a tu absolutny bezruch, spokój. Siedziba bogów, Świętego Lamy? (...)


- Jesteśmy na szczycie! Weszliśmy o drugiej piętnaście!"




"- Tu się czuje wszechświat, bracie, naprężony grzbiet wszechświata, człowiek jest tutaj taki malutki, niepotrzebny."

                    Wojciech Brański po wejściu na Kangczendzongę Pośrednią
                         (drugie wejście polskiej ekipy podczas tej samej wyprawy)

Właśnie odświeżyłem sobie książkę, którą czytałem ponad trzydzieści lat temu w okresie fascynacji osiągnięciami polskich himalaistów. 

Pierwszą z tej "serii" były DWIE KANGCZENDZONGI pod redakcją Piotra Młoteckiego, jednego z uczestników tamtej słynnej ekspedycji. 

Wtedy takie wyprawy rzeczywiście mnie zachwycały. Dzisiaj nadal jestem pełen uznania dla wyzwań, jakim zdecydowali się sprostać nasi wspinacze, ale mam do tych wyczynów pewien dystans. 

Bynajmniej nie zgadzam się z wypowiedzią, zacytowaną na wstępie, której autorem jest laureat literackiej nagrody Nobla z 1915 roku, Romain Rolland. Oczywiście bywają w życiu sytuacje, w których możemy się znaleźć mimo woli i musimy podjąć niezamierzone ryzyko. Ale czym innym są te, wynikające z naszych decyzji, sytuacje, w których nie zdołamy uniknąć ryzyka - i to wielokrotnie. 

Bardzo lubię chodzić w góry. Mam respekt przed nimi i wiem, że muszę być pokorny na szlakach i szczytach. Góry nie tolerują "gwiazdorów" i "bohaterów". Idę w góry, żeby z nich wrócić, więc nie planuję wyjścia tam, skąd mógłbym nie wrócić, bo ryzyko jest zbyt duże. Nie chcę sobie ani innym niczego udowadniać. Cieszę się z każdego osiągniętego celu, ale tak jak Marek Kamiński, który pisze o tym w swojej książce WYPRAWA - "Liczy się droga, a nie cel"

Nie potrzebuję wyjątkowej dawki adrenaliny. Szczęściem dla mnie jest sama możliwość postawienia stóp w miejscach, w których jeszcze nigdy nie byłem lub takich, które odwiedzam po raz kolejny. Gdyby okoliczności tego wymagały będę zdecydowany zawrócić albo w ogóle nie wychodzić...




3 sierpnia 1986, w godzinach wieczornych, wszedł bez tlenu na wierzchołek K2 południowo-zachodnim filarem (Magic Line) wraz z Peterem Bozikiem i Przemysławem Piaseckim. Było to pierwsze całkowite przejście tej drogi, rozsławionej przez Reinholda Messnera. Zginął podczas zejścia ze szczytu w tzw. Żlebie Butelki (zwanym również Szyjką Butelki – Bottleneck) w górnych partiach drogi pierwszych zdobywców, na wysokości ok. 8100 m. Dokładna przyczyna wypadku nie jest znana, ale podejrzewa się, że w zupełnych ciemnościach wyjechał on z liny w miejscu, gdzie była jednometrowa przerwa w poręczówkach. Wojtek Wróż był siódmą ofiarą tragicznego sezonu 1986 na K2 (w sumie zginęło wtedy 13 osób).

                                      (z artykułu w 25 rocznicę śmierci Wojciecha Wróża)