Nie przypuszczałem, że to się stanie podczas tegorocznego urlopu i w tak krótkim czasie, jaki dane nam było (mnie i mojemu starszemu Synowi) przebywać w ukochanych górach. A jednak. Taki bonus od losu.
Okazało się, że całkiem blisko (w skali górskiej) od naszej bazy wypadowej Pod Nosalem był szlak na Czarny Staw Gąsienicowy. Pogoda zdawała się być niezbyt obiecująca, ale po zeszłorocznym wejściu na Trzy Korony w absolutnej mgle i widoczności wyjątkowo znikomej (w skali górskiej) i tak nie mieliśmy powodów do narzekania.
Na szlaku pojawiliśmy się możliwie jak najwcześniej. Chodzi o to, żeby mieć odpowiedni zapas czasu, co w górach oznacza możliwość "zrobienia" jakiegoś dodatkowego odcinka, szczytu albo po prostu większą ilość czasu na delektowanie się widokami, kontemplację i refleksję...
Nad Czarnym Stawem Gąsienicowym byliśmy więc około 8.20 i chociaż w drodze do celu mgła snuła się nisko i gęsto, po dotarciu do celu jezioro i okoliczne szczyty (Kościelec i Karb) się "odkryły".
Pierwszy raz byłem tu 46 lat temu z grupą kolonijną...
Teraz mogłem odnowić wspomnienie mojego pierwszego kontaktu z górami sprzed lat... Moment na refleksje i przeżywanie radości, bezcenne uczucie: znowu tu jestem!
Droga powrotna była jeszcze bardziej urozmaicona pogodowo: na przemian chmury, mgła, potem deszcz i chłód,
a na koniec słońce, które wysuszyło lekko zmoczone kurtki ale przede wszystkim pozwoliło podziwiać widoki, o których dwie godziny wcześniej mogliśmy jedynie pomarzyć...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Twój komentarz ukaże się po sprawdzeniu przez administratora.
Bardzo proszę o poprawne gramatycznie i ortograficznie wypowiedzi.
Dziękuję za wyrażenie opinii.