Wybraliśmy szlak Doliną Białego.
Tak samo jak poprzedni mokry, śliski i błotnisty. Ale uznaliśmy to za standard tego dnia i uparcie podążaliśmy naprzód radzi pomagając sobie kijkami.
Podejście na sam szczyt wymagało koncentracji i ostrożności na każdym kroku.
Ale na górze znów można było się napawać widokami. Chmury na szczęście były tylko w wyższych partiach.
Giewont z tego miejsca wydawał się być niemal na wyciągnięcie ręki. Ale w górach łatwo ulec pozorom. W górach na ogół wszędzie jest daleko. No, może za wyjątkiem Nosala...
Tu, na Sarniej też trzeba było uważać i nie stawać zbyt blisko krawędzi. Dlatego ze zgrozą obserwowaliśmy kilkunastoletniego chłopca, który za nic miał nawoływania ojca do zejścia niżej. Trzeba też dodać, że chwilami naprawdę mocno zawiewało i wystarczył moment nieuwagi...
Możecie mi wierzyć, że w tym miejscu byłem bezpieczny...
I tak zamknął się nam drugi dzień na szlaku. Teraz tylko zejść. Pierwsze metry, podobnie jak przy podejściu, nie należały do łatwych. Ale znowu pomocne okazały się kijki...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Twój komentarz ukaże się po sprawdzeniu przez administratora.
Bardzo proszę o poprawne gramatycznie i ortograficznie wypowiedzi.
Dziękuję za wyrażenie opinii.