OSTATNIO CZYTANE

NIEZAPOMNIANA LEKCJA

wtorek, 1 stycznia 2019

BOHEMIAN RHAPSODY

- dramat artysty i (głównie) człowieka





Dwa miesiące po światowej premierze filmu późnym wieczorem w świąteczną środę wybraliśmy się z moją żoną na seans do Multikina w rumskiej Galerii. Kino w ten wieczór było jedynym miejscem, w którym przebywali (stosunkowo nieliczni) amatorzy X muzy (nawet toalety poza kinem były nieczynne).

Do kina chodzimy zazwyczaj na filmy muzyczne, dlatego z ciekawością oczekiwaliśmy na projekcję zaliczając obowiązkowe przed zasadniczym seansem reklamy i zwiastuny innych filmów. Celowo nie czytałem ani nie słuchałem wcześniej recenzji, żeby móc wyrobić sobie własne zdanie na temat przez wielu już obejrzanej i szeroko komentowanej w mediach biografii Queen. I tutaj od razu moje sprostowanie. Po obejrzeniu filmu z przekonaniem mogę stwierdzić, że nie jest to biografia (przynajmniej w moim odczuciu). Jest to raczej film o Freddim Mercury i zespole Queen, którego był on niezaprzeczalnym liderem przez większość okresu istnienia grupy. Film niewątpliwie o charakterze biograficznym. Jednak opowiada głównie o dramacie człowieka, który z różnych powodów w różnych momentach życia czuł się zagubiony, samotny (chociaż paradoksalnie otaczany przez tłumy i uwielbiany przez jeszcze większe tłumy na widowni stadionów). Film o człowieku sukcesu, jakim był Freddie w okresie największej popularności i sprzedawanych w milionach płyt ale też o człowieku nieszczęśliwym i wyobcowanym z powodu swojego stylu życia, zwyczajów i stosunku do otoczenia, producentów muzycznych i krytyków. Freddie zaryzykował w swoim czasie konflikt ze wszystkimi przekonany o słuszności swoich pomysłów muzycznych i artystycznych. Nie wahał się rzucić na szalę wszystkiego, co miał, żeby przeprowadzić swoistą "rewolucję" na rynku muzycznym, jaką był album "A Night at the Opera".


Rami Malek (filmowy Freddie Mercury), zrobił wszystko, żeby utożsamić się z legendą. Ocenę jego gry czy innych aktorów, zwłaszcza odtwórców członków grupy Queen, pozostawiam znawcom. Największe podobieństwo do "oryginału"  prezentują odtwórca Briana Maya, Gwilym Lee i Joseph Mazzello jako basista, John Deacon.

Niewątpliwym plusem tej produkcji jest użycie oryginalnej ścieżki dźwiękowej prezentowanych w filmie utworów "Queen". Dzięki temu widz, znający te hity odsłuchiwane już po tysiąckroć, ma niewątpliwy luksus obcowania z muzyką zespołu niemal "na żywo" i delektowania się dźwiękami, których nie dałoby się zastąpić najlepszym nawet coverem.

 zespół Queen

filmowi członkowie zespołu 

Film można polecić każdemu miłośnikowi grupy Queen, każdemu, kto lubi filmy muzyczne i każdemu, kto potrafi z dystansem odnieść się do czasem bardzo kontrowersyjnych treści, które występują także w BOHEMIAN RHAPSODY. Realizatorom, w mojej opinii, udało się dość wiernie oddać sylwetkę Freddiego Mercury i dramat jego życia osobistego, nie dokonując oceny artysty. W filmie główną rolę (przynajmniej dla mnie) odgrywa muzyka. Ale można także przeżyć chwile wzruszenia, współczucia, głębszych refleksji. Nie brak też momentów komicznych. Słowem, każdy znajdzie dla siebie coś, co może uznać za wartość samą w sobie.


Na koniec jeszcze słów kilka o relacji między Freddim a jego ukochaną partnerką i przyjaciółką, Mary Austin. Chociaż z zasady jestem przeciwny tzw. związkom nieformalnym, muszę przyznać, że ten wątek ma w BOHEMIAN RHAPSODY swoje ważne miejsce. Właściwie obserwując ewolucję tego osobliwego związku od momentu ich wzajemnego poznania do niemal ostatnich chwil życia Freddiego, możemy lepiej wniknąć i zrozumieć ból samotności i wewnętrznego rozdarcia. Główny bohater przeżywa najtrudniejsze chwile w momencie uświadomienia sobie dwoistości swojej natury (biseksualizm). Właściwie ten dylemat towarzyszy mu cały czas i jest przyczyną wielu problemów. Wybory, jakich dokonuje prowadzą w konsekwencji do jeszcze większego pogmatwania i tak już złożonej osobowości artysty.


Kulminacją obrazu jest oczywiście transmitowany ze stadionu Wembley dla milionów odbiorców koncert Live Aid for Africa, którego porywająca atmosfera, głównie za sprawą Freddiego Mercury i Queen, wywołuje do dziś ciarki na plecach lub/i chwile wzruszeń. Chory już wówczas Freddie zdołał wykrzesać z siebie tyle energii, że rozpalił niemal do czerwoności obecnych na stadionie fanów i z pomocą Kind of Magic, żeby posłużyć się tytułem jednego z przebojów sławnej czwórki, wręcz oczarował publiczność sztuką, której był bez reszty oddany...


Swoim zwyczajem pozostaliśmy z żoną na miejscach aż do ostatniego dźwięku i ostatniej literki napisów końcowych słuchając nieśmiertelnego SHOW MUST GO ON, po czym - już po północy - opuściliśmy salę projekcyjną oddając ją we władanie ekipy sprzątającej kina... 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Twój komentarz ukaże się po sprawdzeniu przez administratora.
Bardzo proszę o poprawne gramatycznie i ortograficznie wypowiedzi.
Dziękuję za wyrażenie opinii.