OSTATNIO CZYTANE

NIEZAPOMNIANA LEKCJA

wtorek, 14 października 2014

KOŚCIELISKO 2014 (7)

- ZAKOPANE W DESZCZU I CHMURACH


Pogoda wymusiła na nas sposób spędzenia ostatniego dnia w stolicy Tatr. Tak jak na początku deszcz i niemal całkowite zachmurzenie.

W tej sytuacji zabraliśmy parasole i wyruszyliśmy z naszej bazy w Kościelisku do Zakopanego. 

Na początek wizyta w Muzeum Tatrzańskim. Byłem tu po raz pierwszy, choć w Zakopanem już po raz kolejny (w tym roku po raz drugi). 

Z zainteresowaniem obejrzałem liczne i naprawdę ciekawe eksponaty i wystawy. Poniżej kilka takich, które najbardziej wpadły mi w oko.


Z nieukrywaną satysfakcją zrobiłem sobie zdjęcie przed gablotą z fauną Tatr. W naturze pewnie nigdy się to nie zdarzy...

                                                         ryś z Rysiem

I jeszcze kilka innych eksponatów przed wyjściem z budynku...


Pod koniec wycieczki zdecydowaliśmy się na dość karkołomny wyczyn: wycieczka kolejką na Gubałówkę. Po dotarciu na szczyt w pogodzie oczywiście nic się nie zmieniło. Najlepiej widać to na zdjęciach.


Potem już tylko powrót w strugach deszczu...

Jednak mamy wiele powodów do satysfakcji. "Wyrwaliśmy" pogodzie, co się dało i to, co udało nam się zobaczyć, wystarczy. Tym razem, bo przecież będą następne...


niedziela, 12 października 2014

KOŚCIELISKO 2014 (6) - POD REGLAMI

- DOLINA ZA BRAMKĄ

                                     Kierdel  widziany z Drogi Pod Reglami

Prosto z Doliny ku Dziurze udaliśmy się Drogą pod Reglami w kierunku Doliny za Bramką.

Wbrew opinii niektórych oba te miejsca (drugie zwłaszcza) zasługują na większą uwagę, w szczególności tych turystów, którzy preferują niewyczerpujące, łagodne a przy tym urokliwe górskie trasy spacerowe.

Dochodząc do strzałki Dolina za Bramką zauważyłem dwoje ludzi przyglądających się tabliczce informacyjnej i raczej zdecydowanych odejść niż zaryzykować wejście w nieznane. Ponieważ byłem tu zaledwie dwa miesiące wcześniej z pełnym przekonaniem poleciłem nieznajomym odwiedzenie tego uroczego zakątka. 

Miejsce to kojarzę z wąwozem Homole w Pieninach. Różnica zasadnicza polega na tym, że tutaj, w Tatrach strzeliste, ostro zarysowane skały pokazują się w całej krasie. Nie przesłaniają ich drzewa, które w Homolach wyrosły już dość okazale i w dużym stopniu przesłaniają piękno surowych skał. Warto się tu zatrzymać co kilka kroków, żeby dla zabawy, uruchamiając wyobraźnię, spróbować nazwać fantastyczne kształty skalistych wierzchołków (patrz link powyżej).


                                           Koniec szlaku

Wspomniani nieznajomi już po dojściu do pierwszych skał wyrazili zachwyt i podziękowali za zachętę do odwiedzenia doliny, a zapytani pod koniec w drodze powrotnej o ocenę zakątka w skali od 1 do 5, bez zawahania dali "piątkę"...

Jeszcze raz pragnę polecić to miejsce, zwłaszcza dla rodzin z małymi nawet dziećmi oraz osób starszych z ograniczeniami w chodzeniu. Naprawdę warto.

sobota, 11 października 2014

KOŚCIELISKO 2014 (5) - POD REGLAMI

- JASKINIA DZIURA


Góry. Krótkie słowo. Cztery litery (w języku polskim). Ale dla każdego pojemność tego słowa jest inna. Na góry można spoglądać z oddali i z bliska, z dołu i z góry. W górach można chodzić po górach i po dolinach. Doliny to też w pewnym sensie góry, bo niejedna z nich wymaga całkiem sporej wspinaczki... (jak chociażby Dolina Strążyska położona ponad 1000 m n.p.m.)

JASKINIA DZIURA zwana też Zbójecką Jamą jest dostępna na wysokości 1020 m n.p.m. ale podchodzi się do niej dość łagodnie wspinając się wzdłuż Doliny ku Dziurze.

Wejście wygląda dość tajemniczo. W zależności od naświetlenia promieni słonecznych wpadających głównie przez znajdujący się "na suficie" otwór klimat we wnętrzu jaskini jest albo surowy i chłodny (także z powodu dużej wilgoci panującej wewnątrz) albo bardziej przyjazny i zachęcający do wejścia w głębsze partie skał.


Po raz pierwszy byłem tu w czerwcu tego roku. Wówczas, mimo słonecznej pogody, wewnątrz panował dość gęsty mrok. We wrześniu promienie słoneczne, ku mojemu zdziwieniu, ładnie rozświetliły wnętrze jamy.


Nie byłem przygotowany na głębszą eksplorację (chociażby latarka) więc wszedłem tylko nieznacznie dalej niż dwa miesiące wcześniej.


Obiecałem sobie, że jeszcze tu wrócę, żeby zapuścić się nieco głębiej i zobaczyć skalne ściany w świetle latarki, może zabrać na pamiątkę jakiś drobiazg z wnętrza jaskini...

poniedziałek, 6 października 2014

KOŚCIELISKO 2014 (4) - SPŁYW PRZEŁOMEM DUNAJCA


Zobaczyć taki obrazek z Tatrami w oddali podczas spływu Dunajcem, to jest coś...

To był mój trzeci spływ w życiu. Każdy był inny. 
Pierwszy - po raz pierwszy - z młodszym synem. Drugi - w zeszłym roku - ze starszym. W obu przypadkach pogoda dopisała. 

Ale w tym roku była wyjątkowa widoczność i dzięki temu zobaczyłem Tatry będąc na tratwie w Pieninach. Wierzcie mi, to robi wrażenie. Co prawda miałem nadzieję po raz pierwszy zobaczyć przełom Dunajca w barwach jesieni, ale niestety w tym roku o tej porze liście jeszcze nie zdążyły zmienić swojej barwy na bardziej wyszukane kolory. Powód dość prozaiczny. Wyjątkowo wilgotne i deszczowe lato (zwłaszcza w górach) sprawiło, że naturalne o tej porze brązowienie, żółknienie, czerwienienie opóźniło się - kto wie? - pewnie o jakieś dwa tygodnie. A gdyby wcześniej pojawiły się przymrozki, to - jak powiedział flisak - "trza bedzie pocekać do psysłego roku..."

Co mi tam. Ja i tak już swój limit na ten rok wyczerpałem i nie grozi mi trzeci powrót w góry. 
A za rok? Sie zobacy...

Tymczasem przyjechaliśmy na miejsce startu polskiego spływu Dunajcem: Sromowce Niżne około 10-ej. Po skompletowaniu składu (min. 10, maks. 12 osób) wyruszyliśmy mniej więcej o 10-ej. 


Jak się okazało, tego dnia była to najlepsza pora na wyprawę. Około południa najcieplej i najwięcej słońca podczas całej trasy, chociaż na nielicznych, ocienionych fragmentach czuliśmy chłód iście jesienny. Za to widoki niepowtarzalne.


O tej porze roku nie można też spotkać czarnego bociana, niewątpliwej atrakcji Pienin, ale za to dość często widywaliśmy czaple, które przyglądały się nam z nie mniejszą ciekawością, jak my im.



I chociaż cała nasza trójka była wielce rada z atrakcji tego dnia, ja osobiście mam zamiar jeszcze kiedyś zobaczyć spływ Dunajcem w scenerii prawdziwie jesiennej...

Na koniec jeszcze słów kilka o flisakach, bez których spływ jest po prostu niemożliwy i to nie tylko z powodu ich mięśni dzierżących długie kije do sterowania tratwami. Zawsze podziwiam ich znajomość nurtu rzeki, głębszych i płytszych miejsc (od tego wszak zależy także bezpieczeństwo żeglugi wycieczek), a także w nie mniejszym stopniu talent do "bajania". Zadziwia mnie mnóstwo historyjek, dowcipów, legend i prawdziwych historii, jakie podczas każdego takiego rejsu mogłem usłyszeć. Następnym razem włączę dyktafon, żeby móc sobie potem więcej ich przypomnieć...

"Wiecie, raz se posła wyciecka z psewodnikiem na Sokolicę i psewodnik spod" - słuchaliśmy z trwogą naszego przewodnika rejsu. Byłem na Sokolicy trzy razy, więc potrafię sobie wyobrazić tę wysokość i jak przykry, a nawet tragiczny musiał to być upadek... "Ale nie martwcie sie. Wyciecka se bespiecnie wróciła i kupili se w kiosku nowy psewodnik!" - dokończył nasz flisak. Nie muszę chyba pisać, jaka była nasza reakcja...

niedziela, 5 października 2014

KOŚCIELISKO 2014 (3) - SKRAJNE BIEGUNY POGODY,,,


Pogoda bywa nieprzewidywalna, ale czasem zaskakuje całkiem nieprawdopodobnie.

Tak właśnie było nazajutrz po "mokrym" Morskim Oku. Od wczesnych godzin porannych góry "odkryły się" i ukazały w całej swojej krasie. Nigdy do tej pory nie widziałem tak rozległej panoramy Tatr i tak wyraźnie zarysowanych szczytów. Dodatkowym efektem był połyskujący w promieniach jesiennego słońca śnieg, który spadł w nocy z wtorku na środę. Szczęśliwi z tak nagłej i jakże upragnionej zmiany pogody, niewiele się zastanawiając ruszyliśmy w kierunku Pienin. 

Cel główny: spływ przełomem Dunajca.

Podczas naszej wyprawy mieliśmy już epizody z pomyłką trasy. Tym razem też nieco się zagalopowaliśmy. Minęliśmy Nowy Targ i korzystając ze znajdującej się w okolicy stacji zatankowaliśmy do pełna, żeby już dalej spokojnie "błądzić" bez obawy, że nagle skończy się paliwo.

Podczas tego krótkiego postoju i w drodze do Nowego Targu (a w dalszej kolejności do Nowego Sącza) roztaczała się przed nami zapierająca dech w piersiach, panorama Tatr. 

Gdzieniegdzie dało się dojrzeć nieśmiałe mgiełki w dolinach i całkiem niegroźne chmurki. Pełni nadziei jechaliśmy przed siebie chłonąc przecudne widoki, a przecież najpiękniejsze były dopiero przed nami...




czwartek, 2 października 2014

KOŚCIELISKO 2014 (2) - DO MORSKIEGO OKA W STRUGACH DESZCZU...


Nad Morskim Okiem byłem dwa razy: w 2009 roku - od strony Palenicy Białczańskiej i w czerwcu bieżącego roku - schodząc z Doliny Pięciu Stawów.
Nie spodziewałem się, że będę tam jeszcze raz w tym samym roku. Ale życie potrafi czasem zupełnie niespodziewanie nas zaskoczyć. Jednak bądźmy szczerzy. Ponowna wizyta w jednym z najbardziej uczęszczanych zakątków Tatr była wcześniej zaplanowana, tyle że nigdy bym nie przypuszczał, że zdobędę się na taki spacer w strugach jesiennego deszczu. 

No właśnie. Nie tak sobie wyobrażałem pierwszy dzień kalendarzowej jesieni. O ile ja mogłem się jakoś z tym pogodzić (kolejna wizyta nad Morskim Okiem), to w żaden sposób nie umiałem zaakceptować takiego obrotu sprawy ze względu na przyjaciół, których zabrałem na tę wyprawę. Chciałem, żeby mogli podziwiać to samo, co ja już dwukrotnie wcześniej, ale w zdecydowanie lepszych warunkach atmosferycznych...

Chociaż - jak się później okazało - w trakcie dojścia i po dotarciu do celu mieliśmy i tak aurę najlepszą z możliwych ("najlepszą" wydaje mi się mimo wszystko niezbyt trafnym określeniem). Dowodem tego niech będą nieliczne zdjęcia, które udało mi się zrobić (niektóre w dość karkołomny sposób trzymając w jednej ręce parasol, a w drugiej aparat):


Ciekawe, że takich jak my entuzjastów spacerów "na mokro" było tego dnia nadspodziewanie więcej niż się spodziewaliśmy. Biorąc pod uwagę warunki pogodowe, rzekłbym - tłumy. 

Powoli zbliżaliśmy się do naszego celu. 

Chmur z każdą chwilą przybywało. I niestety nie były to po prostu chmury, ale ciężkie, złowrogie i niezwiastujące poprawy pogody na najbliższe kilka godzin - chmury deszczowe. 

W końcu stanęliśmy do zdjęcia - na chwilę odkładając parasole (w tamtym momencie taki manewr nie groził jeszcze całkowitym przemoknięciem).



Widok na ostro zarysowane szczyty, m.in Rysy, przysłaniały skutecznie chmury i mgła sącząc nieprzebrane zasoby wody, której tego lata i tak było aż nadto. Dobrze, że chociaż dane nam było (może zwłaszcza moim przyjaciołom) zobaczyć całą powierzchnię jeziora. 

Czarny Staw pod Rysami był dla nas tego dnia całkowicie poza zasięgiem. Próba wejścia tam byłaby niebezpieczna i pozbawiona satysfakcji zarazem. Nieliczni zdeterminowani turyści, którzy zdecydowali się na taki krok, z pewnością niewiele mogli zobaczyć spoglądając w dół oraz wokół siebie. Przy pięknej pogodzie i widoczności krajobraz z tego miejsca jest naprawdę urzekający. 



Mieliśmy też ambitny plan, żeby obejść Morskie Oko dookoła i nawet zeszliśmy na dół, skierowaliśmy się na szlak. Ale dość szybko nasz zamiar "ostudził" coraz bardziej uporczywy deszcz, a chwilami ulewa... Chcąc nie chcąc udaliśmy się w drogę powrotną, żeby jeszcze bardziej nasiąknąć. 

Na trasie do Palenicy Białczańskiej nakręciłem tylko krótki film z hukiem Wodogrzmotów Mickiewicza wzmocnionym przez nieustannie padający deszcz, korzystając z ochrony parasola trzymanego przez jeszcze bardziej przemoczonego niż ja, towarzysza.



Doszczętnie przemoczeni, ale autentycznie szczęśliwi dotarliśmy do samochodu, zrzuciliśmy na wylot przemoknięte kurtki do bagażnika i wciąż mokrzy wsiedliśmy do auta. Na kwaterze obowiązkowy gorący prysznic, suche ciuchy, gorąca herbata, czosnek i coś ekstra na wzmocnienie oraz w ramach profilaktyki przeziębieniowej... 

Na następny dzień prognozy zapowiadały słońce i bezchmurne niebo. Aż trudno uwierzyć po tym, co nas spotkało dzisiaj...

Kilka godzin snu dzieliło nas od spełnienia się tej niewiarygodnej - zdawałoby się - zapowiedzi...